poniedziałek, 7 lutego 2011

i love holy peace

Jestem zła - i nie jako osoba, choć różne momenty nas w życiu spotykają, a święci ludzie już nie istnieją - ale jestem po prostu wściekła. Irytują mnie tacy ludzie, albo ten człowiek, bo nie wiem, czy ktoś inny jest w stanie zachowywać się tak samo. Przedstawię Wam ową sytuację jako wieczór z życia potencjalnej bohaterki mojego koszmaru i nazwę ją tajemniczym, i jakże niezidentyfikowanym pseudonimem 'Ktoś'.
Jest poniedziałek, najgorszy dzień całego tygodnia. Po długim, nudnym i wysysającym z człowieka życie dniu w szkole Ktoś wraca do domu i jedynymi rzeczami, których pragnie są sałatka z kurczakiem, sok pomarańczowy, łóżko i odtwarzacz muzyki. Po chwili zamienia talerz na laptopa i jest to szczyt jej możliwości z dziedziny tych 'wysiłkowych'. Tak mija jej godzina, powoli czuje się zrelaksowana, odpływa przy dźwiękach piosenki (tej samej, której słucha już 3-ci z kolei dzień), myśli o wakacjach, pięknych chwilach, przegląda tajny folder zatytułowany 'foty' i zaczyna zapominać o tym, co czeka ją jutro. Myślę, że już wiecie jak dobrze się czuje Ktoś w danym momencie.
I nagle 'pach' do pokoju wpada inny człowiek, pochodzący z innego pokolenia, zajmujący się czymś innym, o pseudonimie 'Boss' i zaczyna bombardować bezradnego Ktosia setką zbędnych pytań, które tak uwielbia. 'Co robisz? - Rozmawiam. - Z kim? O czym? Czemu się nie uczysz? Jak długo można gadać o czymś MNIEJ ważnym niż SZKOŁA?' Rozumiecie. Istny brak jakiegokolwiek zrozumienia, albo chociaż odrobiny wyrozumiałości. Nic. I dalej gada, i gada, i że niedojrzały Ktoś, i że olewa wszystko, i że zachowuje się jak nieodpowiedzialny dzieciak.
I tego właśnie nie lubię, Ktoś również. I proszę Cię bardzo szanowny Boss'ie, nie mieszaj się do tego, co Ktoś w danej chwili miał w planie wykonywać. Bo po ciężkim dniu każdemu należy się odrobina spokoju, już nawet niekoniecznie świętego, ważne żeby był... :)