czwartek, 16 grudnia 2010

komitet powitalny

8, 7, 6, 5, ..... odliczanie jak w noc sylwestrową, no z wyjątkiem drobnych różnic między realiami czasowymi. Ale to tylko teoria, bo ani się obejrzymy i zostaną sekundy do końca roku 2010. Szybko zleciało. Najpierw jednak czeka nas prawdziwa przeprawa przez święta i nie będzie łatwo. Skąd ta pewność? Sama się o tym ostatnio przekonałam.
"Święta" powitaliśmy już dawno. Ozdoby? Obecne. Xmas songs? A jakżeby inaczej. Prezenty? Widać intensywność zaopatrywania się. Śnieg? Istne błogosławieństwo, tak nas przerastające. Karpie? Niestety napływają do sklepów. Choinki? Piły mechaniczne dają radę. Nic tylko pozostaje nam czekać na św. Mikołaja. Oby i on sobie poradził...
A z tym może nie być tak łatwo jak nam się wydaje. No bo niby śnieg jest, więc ze strony czysto technicznej z saniami nie powinno być problemu, ale czy próbowaliście w tym tygodniu znaleźć miejsce na parkingu przy centrach handlowych? W tym momencie renifery muszą wykazać się nie lada sprytem i ... sprintem, również przydatny. Tłumy napierają do sklepów niczym wygłodniałe sępy licząc na upolowanie zdobyczy, bo przecież oto cały 'urok' świąt, czego ja się czepiam? Niestety, w moim odczuciu: porażka - zakupy przerastają nawet największych weteranów, wiem o czym mówię. Ale my lubimy robić prezenty, jeszcze bardziej lubimy je dostawać, każdy z nas chce być świętym Mikołajem i stąd cały problem. Ach, gdyby tak powierzyć to zadanie temu jedynemu, grubemu z siwą brodą i serdecznym uśmiechem, kochającemu wszystkich staruszkowi... Marzenie ściętej głowy.
A skoro już przeszliśmy do drastyczności to składam kondolencje wszystkim karpiom. Biedne stworzenia. Zabijane bezlitośnie w centrach handlowych, a za co? Za jedyne 6,98 za kg i ładowane do siatek ekologicznych po to, by tradycji stało się zadość, bo święta bez karpia to nie są polskie święta.
To samo tyczy się śniegu, ale ten był dla nas łaskawy w tym roku. Oczywiście nie chciałabym zapeszyć, ale jak już słyszymy w radiu "I'm dreaming of a white Christmas" to jak tu się nie cieszyć patrząc za okno? Jest pięknie!
Choinki sprzedawane przy drogach wyglądają o niebo lepiej spowite białym puchem, a my szykujemy już wolną powierzchnię na najładniejszego, pachnącego, zielonego kolosa. Bo przecież choinka musi być duża! I kolorowa.
Co by tu nie mówić będzie fajnie. Zawsze jest, więc musi być. W końcu to ŚWIĘTA!
Mogliście odnieść mylne wrażenie, że próbuje Was do nich zniechęcić. Nic z tych rzeczy! Sama bardzo je lubię. Jest to po prostu w pewien sposób przedstawienie ich krytycznego obrazu, który zakradł się ostatnio do mojej głowy i nie wydaje się być bezpodstawny.

Mimo wszystko przeżyjmy ten okres jak najlepiej, a jak już tego dokonamy to czeka nas SYLWESTER. Impreza najwytrwalszych! :) Tego Wam właśnie życzę, wiele radości i wytrwałości!

poniedziałek, 13 grudnia 2010

i'm not china girl, i'm swiss

Czy precyzja wykonania czegokolwiek (nie skupiam się tutaj ani na sprzęcie elektronicznym, ani pluszowym misiu, mam na myśli wszystko na co nasze działania mają bardziej lub mniej korzystny wpływ) nie przestaje tracić na znaczeniu? Czy bycie precyzyjnym, w odniesieniu do osoby, można sklasyfikować na równi z określeniem 'wymagający' i nie straci ono swojego pozytywnego brzmienia?
Zastanawiałam się dzisiaj nad tym, gdy z nosem w książce kucharskiej i ogromnym skupieniem, niczym chemik w laboratorium odmierzałam substraty do stworzenia zdatnych do spożycia produktów. A cel był przecież nie lada wyzwaniem! Bo gdy część rodziny zjedzie się na wigilijną kolację i nasycona świątecznymi potrawami (do których, postaram się nie dokładać swoich zdolności kulinarnych zaczynających się od kanapki z serem, a kończących na sałacie z pomidorami) zapragnie dopieścić swe podniebienia pysznymi ciasteczkami zacznie się moje przedstawienie. Dlatego myślę, że rozumiecie ciążącą na mnie odpowiedzialność, zwłaszcza w obliczu rozmów mających miejsce podczas spotkań mojej rodziny, kiedy to pierwsze dwa kwartały trzeba poświęcić na skrupulatną wymianę receptur podawanych na stole potraw.
W każdym bądź razie dzięki dokładnym działaniom zgodnie z księgą kulinarnych mądrości powstały pierniczki, nie chwaląc się oczywiście, pierwsza klasa. :)
Okej przyznaję, że liczę na to, iż po wyżerce, której gwarancją jest dokładność każdej pani domu - a moja mama również do owego grona cenionych gospodyń należy - gdy zostaną podane ciasta, ktoś rzuci coś w stylu krótkiego "Mmm, cóż za wyśmienite pierniczki! Kto robił?". Bo nie ma to jak słowo uznania dla naszego trudu włożonego w wykonanie czegoś, prawda? Każdemu się należy.
I jaki jest z tego morał? Bardziej ceniona szwajcarska precyzja i receptura tajna, niż znany wszystkim sposób, szybko i tanio - bo made in China.

A jeżeli jeszcze nie zrobiliście pierniczków to potraktujcie to jako przypomnienie. Heej, do świąt zostało 11 dni! A jak tam Wasze przygotowania?

niedziela, 12 grudnia 2010

po pierwsze

Jest mi bardzo miło powitać Cię na moim blogu. Wiem dobrze, jak wyglądają początki takowej działalności więc istnieje pewnie jakieś 90% prawdopodobieństwa, iż się znamy i trafiłaś/eś tu dzięki naszym kontaktom w życiu codziennym.
A skoro już mowa o codzienności, to właśnie tego będą zazwyczaj dotyczyły moje wywody. Ale spokojnie, nie będę zanudzać Was - moi najmilsi - informacjami na temat menu porannego, pochłoniętego w pośpiechu o 6.20 śniadania, bądź odpowiedziami na pytanie, które mój mózg zaczyna z przyzwyczajenia generować już pod czas przebudzania się, tj. ' Cholera, czy mam co na siebie dzisiaj włożyć?'. Będą to zazwyczaj myśli po prostu z pamiętnika codzienności i - co bardzo lubię - jego niezwykłych okoliczności. Bądź to, czym akurat będę miała ochotę się z Wami podzielić. O, to jest najlepsze podsumowanie!
Na koniec, co by Was jeszcze nie zniechęcać 'tomowym' przywitaniem, dodam jeszcze tylko, że wstyd się przyznać od jak dawna plan pisania bloga pojawił się w którejś tam części mojego mózgu, odpowiedzialnej za nasze plany i pragnienia, i że mam nadzieję sprostać zadaniu i nie dawać Wam baardzo długiego wytchnienia w czytaniu. No, to kończę.
A i jeszcze jedno! Tak szczerze między nami... cieszę się bardzo jeżeli to przeczytałaś/eś i wrócisz tu kiedyś jeszcze. Może w jeden ze zbliżających się zimowych, melancholijnych wieczorów... No, ale o tym jutro. Żegnam, papa :)