niedziela, 29 maja 2011

turn me on that day

Wczorajszy dzień był super. Był tak superowy, że nie mogłam się powstrzymać, żeby o nim komuś nie opowiedzieć! No i proszę, oto jestem.
To był dzień 'do przeżycia'. Jakby ktoś miał znajomości tam na górze, to ja bardzo proszę o częstsze serwowanie tego specjału. I nie raz, ani nie dwa, ja mogę tak raz w tygodniu, albo siedem razy! :) Zaczęło się niepozornie, ot tak jak zawsze - poranny jogging przed nadjeżdżającym autobusem (dziękuję za czerwone światło na moim skrzyżowaniu, jestem minutę do przodu), nauka fizyki z przemiłą i - jak sama o sobie mówi - spokojną oraz najmądrzejszą osobą, o czym oczywiście nigdy nie wspomina. Spytacie i z czego tu się cieszyć? Bo zrozumiałam! Bilans cieplny mówisz? A ja na to: 'nie ma najmniejszego problemu' - to jest dopiero high life. Ale już jadąc autobusem nr X czułam radość, mijałam ładne drzewka, ładnych ludzi, ładne chodniki. Świat był ładny. Tylko pasażer obok mi nie pasował... No i niestety jak się później okazało, jego znajomy nie pasował też kierowcy autobusu, który nie otworzył mu jednych drzwi, a drugie zamknął zanim tamten zdążył wejść. Biedny facet, a tak energicznie machał z przystanku do kolegi...
Później, gdy już dotarłam do celu (albo raczej tak myślałam), urządziłam sobie mały spacerek po plaży, aby jednak ostatecznie dotrzeć tam, dokąd zmierzałam. Morze, piasek, mewy, chmury - kocham was wiosną! Samotność w takich chwilach cieszy, ale przyjaciółka obok jeszcze bardziej. No i przyszła! Taki miałam dobry dzień, wszystko po kolei idealne.
Gdy już musiałyśmy się pożegnać pognałam na kolejkę zmotywowana telefonem od koleżanki, której powiedziałam, że za 20 min będę na umówionym miejscu. Nie uwierzyła mi... i byłam. :) Poszliśmy do kina, było super! Johnny cudowny, jego humor na ekranie i nasz humor w szóstym rzędzie stworzyły atmosferę wymarzoną. <3 Ohh Jack'u Sparrow, czemu Ty jesteś taki zajebisty...?
Po zakończeniu seansu szkoda było kończyć ten dzień tak szybko, więc spragnieni (nie tylko piwa, ale również rozrywki) udaliśmy się pod Uniwersytet Gdański gdzie odbywał się koncert. W końcu sobota jest tylko jedna... jedna w tygodniu :D i nie można jej zmarnować! T.Love był super, Muniek dał czadu, a my z Alą zagapiłyśmy się i spóźnione o jakieś 5 min drogi ruszyłyśmy na autobus. Biegłyśmy, sapałyśmy, nie wierzyłyśmy, że się uda, no i się nie udało. Taksówkarz ze względu na zbyt niski budżet naszych modnych, aczkolwiek spłukanych portfeli, nie zgodził się odwieźć nas do domu, a autobus za 50 min. Chłopak z przystanku nie chciał się dorzucić, bo czekał na tatę, ale zabrać nas też nie raczył. Dupa, dupa, dupa. No ale co zrobić, ruszyłyśmy na następny przystanek z nadzieją znalezienia sklepu całodobowego, co by się w tej rozpaczy trochę poopychać chipsami... Dotarłyśmy pod drzwi widoczne w nocy z daleka dzięki szyldowi 'LECH', zakupiłyśmy pakę crunchips'ów o dziwnej nazwie, pierwsze z prawej. Wychodzimy ze sklepu, przebiegamy na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się nasz przystanek, a mijający nas biały samochód zatrzymuje się na przystanku. Owszem myślałyśmy o złapaniu stopa, ale o tej godzinie nasz rozsądek podpowiadał nam, że nie byłoby to bezpieczne. Zdziwione, że nawet nie musimy stać i machać a tu proszę, samochód podjeżdża i zaniepokojone, że może czegoś od nas chce, podeszłyśmy do otwartego okna z prawej strony. ' - Przepraszam was dziewczyny, ale w którą stronę do ulicy Grunwaldzkiej? - Oj to niestety zupełnie przeciwna strona, musiałbyś zawrócić. A nie jedziesz może przypadkiem na Osowę?'. Dlaczego zapytałam? Przecież sama nie wierzyłam w to, że mógłby tam jechać skoro szukał adresu gdzie indziej, ale skoro byłyśmy już i tak totalnie bezradne nie zaszkodziło zażartować i pośmiać się trochę, a młody chłopak wydawał się być bardzo w porządku. Kto jak kto, ale my przecież znamy się na ludziach... I co się okazało? Niespodzianka! Po dwóch pytaniach o odległość naszej Osowy i długość drogi koleś powiedział 'Nie ma sprawy dziewczyny, zawiozę Was, wsiadajcie' no i wsiadłyśmy. Rozmowa się kleiła, chłopak rzeczywiście okazał się być sympatyczny, podróż minęła szybko, a my zmęczone, wdzięczne jemu i losowi, szczęśliwe posiadaczki nieotwartej jeszcze paczki chipsów, dzięki której w odpowiednim momencie wyszłyśmy ze sklepu, wysiadłyśmy na początku Osowy i rozkoszowałyśmy się smakiem crunchips chakalaka, idealnością tego dnia i wieczoru, naszym szczęściem i drogą, pustą drogą rozciągającą się przed nami. Cieszył nas nawet długi spacer, bo przecież po wszystkim byłyśmy już blisko celu...

3 komentarze:

  1. Ale milo sie czyta !!!
    Szkoda ze spacer nam nie wyszedl ;<
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham kocham to :* A mina gościa który się dowiedział, że ani my ze studiów ani po była niezastąpiona :)

    OdpowiedzUsuń
  3. najbardziej lubie motyw o porannym joggingu, ładnych drzewkach i pochrupaniu chipsów :D
    ale co tu dużo mówić. widzę, że:
    a) muszę żałować, że nie poszłam (ale to tylko dlatego, że wszystko robimy na spontanie! a ja się normalnie z ludźmi umawiam!)
    b) jednak i tak czyta się tak, jakbym i ja tam była :>

    Lipi ♥

    OdpowiedzUsuń